Świadectwo przemiany życia

Przesyłam świadectwo mojego męża, za którego modliłam się do Miłosierdzia Bożego odmawiając koronkę i prosząc o wstawiennictwo błogosławioną Siostrę Faustynę. Gdy po ludzku sprawa była nie do rozwiązania, Bóg uczynił cud.

Mam 29 lat. Moje spotkanie z Panem miało miejsce w dniu Zesłania Ducha Świętego w 1993 r. Zanim to się stało, prowadziłem życie, w którym nie było miejsca dla Boga. Do kościoła chodziłem bardzo rzadko (ślub, chrzest i tym podobne okazje) i to niechętnie, natomiast często go krytykowałem. Nie miałem potrzeby obecności Boga w moim życiu. Chciałem być panem samego siebie. Ludzie widzieli we mnie człowieka cichego i spokojnego, bez nałogów. Czułem się jednak nieakceptowany przez środowisko i ciągle szukałem czegoś, Co dałoby mi radość i sens życia. Zmieniałem przyjaciół, szkoły, zainteresowania, potem pracę. Mimo to nie mogłem odnaleźć tego, czego szukałem.

W miarę upływu lat moje rozgoryczenie rosło. Zacząłem sięgać po papierosy, alkohol, narkotyki, kobiety. Żona i dzieci przestały mieć dla mnie jakiekolwiek znaczenie. Upadłem moralnie jeszcze bardziej po wypadku samochodowym, którego byłem uczestnikiem, a w którym zginęło dziecko. Nic nie miało już dla mnie sensu. Myślałem o samobójstwie jako jedynym wyjściu z moich problemów.

Byłem bardzo osamotniony i nie wiedziałem, gdzie szukać pomocy. Nie wierzyłem nawet w to, że Bóg mógłby mi pomoc, chociaż gdzieś w duszy bardzo Go o to prosiłem. Z perspektywy czasu wiem, że od tego momentu Bóg zaczął mnie do siebie prowadzać, najpierw przez moją żonę, która szukając pomocy trafiła do grupy modlitewnej "Maryja".

Pewnego dnia żona poprosiła mnie, abym uczestniczył z nią w czuwaniu nocnym w dniu Zesłania Ducha Świętego. Nie miałem pojęcia, jak to będzie wyglądać; ani specjalnej ochoty, aby jechać gdzieś po pracy i do tego na noc. Sam nie wiem, dlaczego zgodziłem się uczestniczyć w tym spotkaniu. Początkowo obserwowałem wszystko z zainteresowaniem, lecz szybko to, co się tam działo, zaczęło mnie denerwować (ludzie, gesty, piosenki). Nie chciałem ani wstawać, ani śpiewać z innymi. Toczyła się we mnie jakaś walka, co odczuwałem nawet fizycznie jako ból w całym ciele. W tym czasie żona modliła się za mnie, co jeszcze zwiększyło moje rozdrażnienie. Chciałem natychmiast opuść to zgromadzenie i tak też się stało.

Ku mojemu zdziwieniu następny dzień nie przypominał jednak poprzednich, obudziłem się w dobrym humorze, wszystko mnie cieszyło, było mi dobrze jak nigdy dotąd. Zdałem sobie sprawę, że kontakt z Bogiem dał mi ogromną radość, spokój, jakiego dotychczas nie odczuwałem. Od tej pory sam zacząłem co szukać poprzez modlitwę i Mszę świętą. A wtedy Jezus postawił na mojej drodze ludzi głębokiej wiary, którzy uświadomili mi, że to On jest moim Zbawicielem.

Największe jednak przemiany w moim życiu zaczęły następować po pojednaniu się z Bogiem. Czułem się, jakbym umarł i narodził się na nowo. On po prostu dał mi nowe życie, całkowicie uzdrowił mnie z moich nałogów: palenia papierosów, picia alkoholu i używania narkotyków. Inne kobiety przestały dla mnie istnieć. Najważniejsza stała się rodzina: żona i dzieci. Moje małżeństwo zostało uratowane. Jezus uleczył nasz związek. Nie mam już myśli samobójczych. Jezus wyleczył też ranę w moim sercu, jaka powstała po wypadku, w którym zginęło dziecko. Życie nabrało dla mnie nowego sensu. Przestały fascynować mało wartościowe filmy, muzyka rockowa i dyskotekowa, zwłaszcza głośna. Nie pociąga mnie przesiadywanie w kawiarniach, na dyskotekach. Ubrania i pieniądze stały się środkiem, a nie celem, jak poprzednio. Jezus wyleczył też mnie z ciągłego nienasycenia dobrami materialnymi. Umiem się cieszyć tym, co mam: przyrodą, po prostu życiem.

Teraz każdy dzień ma dla mnie sens i niesie wiele radości. Czuję się tak, jakby ktoś pokazał mi świat od innej strony. Dzięki Jezusowi umiałem wybaczyć sobie i innym. On dał mi również wiarę w ludzi. On prowadzi mnie teraz każdego dnia. Czuję wyraźnie Jego obecność. Wiem już, że nie jestem sam.

Wiele osób, widząc, jak bardzo Jezus mnie zmienił, zwróciło się ku Niemu. Razem ze mną i moją żoną chodzę na spotkania modlitewne i do kościoła. Wiem jednak, że dookoła jest jeszcze wielu ludzi, którzy potrzebują Jezusa. Mam nadzieję, że moje świadectwo będzie wskazywało na to, że On nie umarł, ale żyje wśród nas i nie ma dla Niego problemu, którego by nie mógł rozwiązać.

Orędzie Miłosierdzia, Kraków (19), 5 X 1995.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz