W szesnastym roku życia Helenka po raz pierwszy pożegnała rodziców i rodzeństwo, opuściła rodzinny dom. Pojechała do Aleksandrowa Łódzkiego, gdzie piekarnię i sklep przy ul. Parzęczewskiej 30 (dziś 1 Ma- ja 7) mieli państwo Leokadia i Kazimierz Bryszewscy, którzy potrzebowali pomocy do prowadzenia domu i opieki nad ich jedynym synem Zenkiem. Mama w sklepie załatwiała klientów – wspominał po latach – a Helenka sprzątała, pomagała gotować, musiała pozmywać, śmieci wyrzucić, wody przynieść, bo wodociągów nie było. Podawała też jedzenie pracownikom piekarni, którzy byli na wyżywieniu rodziców. A jak czas pozwalał, to mnie zabawiała. Pracy musiała mieć bardzo dużo, bo w domu były cztery izby, sklep i piekarnia.
Pewnego dnia Helenka zobaczyła tam wielką jasność. Sądziła, że to po- żar i narobiła krzyku właśnie wtedy, gdy piekarze wkładali chleb do pieca. Alarm okazał się fałszywy. Niedługo po tym tajemniczym wydarzeniu wróciła do Głogowca, by prosić rodziców o pozwolenie na wstąpienie do klasztoru. Kowalscy, chociaż bardzo bogobojni, nie chcieli oddać najlepszego dziecka. Wymawiając się brakiem pieniędzy na posag, odmówili zgody. Helenka wróciła więc na służbę, tym razem do Łodzi. Najpierw zamieszkała u wuja Michała Rapackiego przy ul. Krośnieńskiej 9, a pracowała u trzech tercjarek franciszkańskich. Podejmując tę pracę zastrzegła sobie czas na codzienną Mszę świętą, odwiedzanie chorych i konających oraz korzystanie z posługi ich spowiednika.
2 lutego 1923 roku, mając ofertę z pośrednictwa pracy, zgłosiła się w mieszkaniu właścicielki sklepu spożywczego przy ul. Abramowskiego 29 Marcjanny Sadowskiej, która potrzebowała pomocy do opieki nad trójką swoich dzieci. Jak z domu wyjechałam – wspominała po latach swą służącą pani Sadowska – to byłam spokojna, bo ona w domu zrobiła lepiej niż ja. Miła, grzeczna, pracowita. Nic na nią powiedzieć nie mogę, bo była aż za dobra. Taka dobra, że nie ma słów na to. Opiekowała się nie tylko dziećmi swej chlebodawczyni, ale także potrzebującymi, których wówczas nie brakowało. W kamienicy, w której mieszkała, w komórce pod schodami mieszkał chory człowiek. Helenka nie tylko dbała o to, by podać mu coś do jedzenia i usłużyć w potrzebie, ale także zadbała o jego zbawienie, przyprowadzając kapłana.
Gdy skończyła 18 lat jeszcze raz prosiła rodziców o zgodę na wstąpienie do klasztoru i ponownie spotkała się z odmową. Po tej odmowie – zapisała w dzienniczku – oddałam się próżności życia, nie zwracając żadnej uwagi na głos łaski, chociaż w niczym zadowolenia nie znajdowała dusza moja. Nieustanne wołanie łaski było dla mnie udręką wielką, jednak starałam się ją zagłuszyć rozrywkami (Dz. 8). Nie odmówiła więc zaproszenia sióstr na zabawę w parku „Wenecja”. W chwili, kiedy zaczęłam tańczyć – napisała w dzienniczku – nagle ujrzałam Jezusa obok. Jezusa umęczonego, obnażonego z szat, okrytego całego ranami, który mi powiedział te słowa: „Dokąd cię cierpiał będę i dokąd Mnie zwodzić będziesz?” (Dz. 9). Pod pretekstem bólu głowy szybko opuściła towarzystwo i poszła do najbliższego kościoła – do katedry św. Stanisława Kostki. Tam upadła krzyżem przed Najświętszym Sakramentem i prosiła Pana, by jej powiedział, co ma czynić dalej. Jedź natychmiast do Warszawy, tam wstąpisz do klasztoru – usłyszała w odpowiedzi. Nie pytając już o zgodę rodziców, spakowała swoje rzeczy i wyjechała do Stolicy.
Proboszcz parafii św. Jakuba w Warszawie, ks. Jakub Dąbrowski, do którego Helenka zwróciła się z prośbą o pomoc, odesłał ją ze stosowną karteczką – że dziewczyny nie zna, ale życzy, żeby się nadała – do swoich znajomych, Aldony i Samuela Lipszyców w Ostrówku, gmina Klembów, którzy potrzebowali pomocy do dzieci. Tam Helenka znalazła przystań, z której wyruszała na poszukiwanie klasztoru, a gdy go znalazła, zatrzymała się jeszcze przez rok, by sobie zarobić na skromną wyprawkę zakonną. Pamiętam jej zdrowy, radosny śmiech – wspominała po latach Aldona Lipszycowa – Śpiewała dużo i dla mnie osoba jej związana jest z pieśnią, którą najczęściej śpiewała i której się od niej nauczyłam: „Jezusa ukrytego mam w Sakramencie czcić…”.
U państwa Lipszyców Hela nie była człowiekiem obcym, lecz jakby członkiem rodziny, bardzo ją wszyscy lubili i szanowali, bo była pracowita, radosna, umiała zająć się dziećmi, słowem – miała wszystkie dane ku temu, aby być dobrą żoną i matką. Dlatego pani Lipszycowa myślała o jej zamążpójściu. Jednak Hela czuła, że ma serce tak wielkie, iż nie zaspokoi go żadna miłość ludzka, tylko sam Bóg. Było to w czasie oktawy Bożego Ciała. Bóg napełnił duszę moją światłem wewnętrznym głębszego poznania Go, jako najwyższego dobra i piękna – opisywała po latach najważniejsze wydarzenie z pobytu w Ostrówku – Poznałam, jak bardzo mnie Bóg miłuje. Przedwieczna jest miłość Jego ku mnie. Było to w czasie nieszporów, w prostych słowach, które płynęły z serca, złożyłam Bogu ślub wieczystej czystości. Od tej chwili czułam większą zażyłość z Bogiem, Oblubieńcom swoim. Od tej chwili uczyniłam celkę w sercu swoim, gdzie zawsze przestawałam z Jezusem (Dz. 16).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz