Ostatnie lata życia
W 1962 roku ks. Sopoćko zwolniony został z pracy profesorskiej w Seminarium Duchownym. Zawsze czynny, zaangażowany w liczne prace i obowiązki, stanął wobec faktu posiadania niczym nie ograniczonego czasu do własnej dyspozycji. Początkowo - jak zapisał we wspomnieniach - było mu nuudno, lecz stopniowo zorganizował sobie czas, a zajęcia niejako same się pojawiły. Takim było między innymi posługiwanie kapłańskie w kaplicy przy ulicy Poleskiej, przy domu sióstr ze Zgromadzania Misjonarek Św. Rodziny. Już od 1955 roku regularnie sprawował tam nabożeństwa. Dzięki własnym staraniom i przy pomocy sióstr doprowadził pod koniec lat 50. do rozbudowy kaplicy i stopniowo rozwinął przy niej duszpasterstwo. Teraz mając więcej czasu pełniej oddał się posłudze duszpasterskiej. Bogata osobowość kapłańska, jego duchowe urobienie i autorytet, wynikający z niezwykłych doświadczeń życiowych, a przy tym wielka skromność osobista przyciągały wiernych. Rozbudowywane zaś wciąż duszpasterstwo, dało podstawy do zorganizowania ostatecznie samodzielnej placówki duszpasterskiej przy kaplicy i w przyszłości parafii. Ksiądz Sopoćko nosił się też z zamiarem zbudowania w pobliskiej dzielnicy Białostoczek kościoła Miłosierdzia Bożego, ale ówczesna sytuacja polityczna stanęła na przeszkodzie w realizacji tego planu. Dodać trzeba, że podobną inicjatywę, aż po zakup placu i przygotowanie wstępnych planów kościoła, podjął pod koniec lat 50. w dzielnicy Nowe Miasto. Te działania były próbami realizacji jednego z życiowych planów księdza, zbudowania świątyni Miłosierdzia Bożego, którym żył już od czasów wileńskich. Ostatecznie nie udało mu się tego dokonać. Świątynia nie powstała, ale dzięki jego posłudze budowana była duchowa świątynia w sercach wiernych, którym gorliwie posługiwał niemalże aż do swej śmierci.
Poza duszpasterstwem w kaplicy ks. Sopoćko był otwarty, na ile pozwalały mu siły, na inne potrzeby w sferze posługi duchowej i religijnej w diecezji. Starał się uczestniczyć zwłaszcza w życiu miejscowego prezbiterium. Był obecny na zjazdach, spotkaniach, konferencjach kapłańskich, sympozjach naukowych, zjazdach katechetycznych. Zawsze starał się coś pozytywnego sobą wnosić. Dzielił się swym doświadczeniem życiowym i wiedzą. Budował swą dojrzałą postawą kapłańską, prostotą i pokorą. Całym sercem popierał wszelkie inicjatywy duszpasterskie, zachęcał współbraci do rzetelnego zaangażowania w służbę Bożą i osobistą formację duchową. Czuł się bowiem ciągle odpowiedzialny za prezbiterium diecezji, które w większości stanowili jego wychowankowie. Interesował się też życiem Seminarium, martwił się problemami i cieszył się z sukcesów. Chętnie uczestniczył w uroczystościach seminaryjnych. Przede wszystkim zaś wspierał Seminarium duchowo swoją modlitwą, a także i materialnie, zwłaszcza uboższych kleryków. Z wieloma swymi wychowankami, później kapłanami, utrzymywał kontakty, służył im radą, duchową posługą, pomocą oraz wiedzą i kapłańskim doświadczeniem.
Księdzu Sopoćce zależało bardzo, aby zaszczepić ducha apostolstwa Miłosierdzia Bożego wśród duchownych własnej archidiecezji. Stąd też przy okazji, np. zjazdów i konferencji kapłańskich czy spotkań katechetycznych, podejmował sprawę kultu Miłosierdzia Bożego. Z jego inicjatywy zorganizowano w Seminarium na początku lat 70. specjalne spotkania poświęcone tej tematyce. Uczestnicząc w nich z niezłomnym przekonaniem, ale i wielką pokorą ukazywał księżom i alumnom istotę kultu Miłosierdzia Bożego oraz historię starań o ustanowienie święta i zatwierdzenie kultu. Dzieło Miłosierdzia Bożego polecał jako środek do przezwyciężania współczesnych niedoli świata, jego zagrożeń, rozczarowań, zniechęceń, jego słabości i upadków. Uleczenie z nich wymaga bowiem, jak mówił: nie tylko sprawiedliwości i miłości, ale i bezgranicznej wyrozumiałości, wielkodusznego przebaczenia i ufności bez granic. Oto kompensaty cnoty miłosierdzia. Ewangelia nie polega na tym, by głosić, że grzesznicy powinni stać się dobrymi, lecz, że Bóg jest dobry dla grzeszników. Wystąpienia sędziwego rzecznika idei Miłosierdzia Bożego wywierały zawsze wielkie wrażenie na uczestnikach. Ksiądz Sopoćko ujawnił w nich, wciąż żywe w nim, pragnienie, aby Diecezja i Seminarium, z którymi związał się serdecznymi więzami, stały się spadkobiercami jego życiowej misji i kontynuowały jego prace w służbie Miłosierdzia Bożego.
Ksiądz Sopoćko doczekał się pięknych jubileuszy 50- i 60-lecia posługi kapłańskiej. Obchody obu tych rocznic w Seminarium Duchownym stały się dla uczestników wzruszającymi i pouczającymi przeżyciami. W odczuciu i ocenie wielu były wielką moralną nagrodą i rekompensatą czcigodnemu i wielce zasłużonemu dla sprawy Bożej, a zawłaszcza dla szerzenia idei Miłosierdzia Bożego, kapłanowi. Bywało bowiem, że wcześniej spotykał się niejednokrotnie z niezrozumieniem, rezerwą i niedocenianiem jego wysiłków oraz oddania służbie kapłańskiej, szczególnie zaś apostolstwu Miłosierdzia Bożego.
Ksiądz Sopoćko w całym swym życiu był człowiekiem czynu, osadzonego jednakże na mocnej podbudowie duchowej. W głębokiej wierze i autentyzmie życia duchowego należy doszukiwać się źródeł jego wielorakiej działalności. Gdy ustępowały siły fizyczne i przyszły niedomagania zdrowia, sfera ducha coraz bardziej stawała się terenem jego zaangażowania i służby sprawom Bożym. Już nie czynem, ale duchowym towarzyszeniem i takimiż darami był obecny w życiu Kościoła. Służył teraz przede wszystkim modlitwą, ofiarą cierpienia, przyjmowaniem w pokorze trudnej woli Bożej, zwłaszcza w sprawach, czekającego ciągle na powszechną i kościelną aprobatę, kultu Miłosierdzia Bożego.
Od roku 1970 ks. Sopoćko zamieszkał już na stałe przy kaplicy przy ul. Poleskiej, dotąd bowiem póki sił starczało mieszkał w swym mieszkaniu przy ul. Złotej. Teraz potrzebna mu była stała opieka z racji choroby i podeszłego już bardzo wieku. Zapewniły mu ją zamieszkujące przy kaplicy siostry misjonarki św. Rodziny.
Kres życia nieuchronnie się zbliżał. Świadomy tego i w duchu właściwym człowiekowi głębokiej wiary przygotowywał się do odejścia z tego świata. Uporządkował swe sprawy doczesne. Przede wszystkim zaś starał się przysposobić siebie duchowo na tę chwilę. W wielkodusznym poddaniu się woli Bożej, pojednany z Bogiem i ludźmi, przeżywał ostatnie tygodnie i dni swego życia. Zmarł w swym pokoiku przy ul. Poleskiej 15 lutego 1975 r. Była to sobota wieczór, dzień wspomnienia św. Faustyna, patrona siostry Faustyny Kowalskiej.
Pogrzeb odbył się 19 lutego 1975 r. Nabożeństwu w prokatedrze przewodniczył biskup Henryk Gulbinowicz, Administrator Apostolski Archidiecezji w Białymstoku, a eksportę na cmentarz poprowadził biskup W. Jędruszuk z Drohiczyna. W pogrzebie wzięło udział wielu kapłanów, alumni Seminarium Duchownego, wiele sióstr zakonnych i liczni wierni świeccy.
Zmarły pozostał w pamięci duchowieństwa i wiernych archidiecezji jako wzór kapłana całkowicie oddanego służbie Bożej. Jego odejście stało się jednocześnie początkiem nowego, głębszego przyjrzenia się wyjątkowym pod wieloma względami dziejom jego życia, jego dokonaniom i bogactwu duchowemu, które w sobie nosił. Coraz pełniej, przy zmieniającym się na pozytywne klimacie dla sprawy Miłosierdzia Bożego, zaczęto odkrywać też niezaprzeczalne jego zasługi dla szerzenia idei i kultu Miłosierdzia Bożego. Niebawem pojawiły się także życzenia szczególniejszego wyróżnienia jego świetlanej postaci, ku większej chwale Bożej i dla dobra wiernych.
W Dzienniczku świętej już dziś Siostry Faustyny Kowalskiej zachowało się znamienne objawienie dotyczące jej spowiednika: Tyle koron będzie w koronie jego, ile dusz zbawi się przez dzieło to. Nie za pomyślność w pracy, ale za cierpienia nagradzam. (Dzienniczek, 90).
Słowa te, będące znakiem z Nieba, są najpiękniejszą puentą życia ks. Sopoćki i jak wierzymy, zapowiedzią wiecznej nagrody u Ojca Miłosierdzia oraz oczekiwanego wywyższenia go w Kościele, jako błogosławionego.
Czas Miłosierdzia, nr 6(134)/2001
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz