Dziękuję, błogosławiona Faustyno!

Od wielu lat nurtowały mnie pytania i niepokoje. Moja wiara była wystawiona na próbę. Przeżywałam kryzys wiary. Nie umiałam na ten temat rozmawiać, nie znałam nikogo, z kim mogłabym podyskutować, rozjaśnić zbierające się chmury.

Tak to w tej ciemności zupełnie przypadkowo trafiłam do koła zajmującego się przedziwnymi ćwiczeniami ( wahadlarstwo, różdżkarstwo, bioenergoterapia). Odkryto we mnie przedziwne możliwości, właściwości, o których nie miałam pojęcia. Zaczęłam uczęszczać na spotkania. Tam zetknęłam się z grupą ciekawych ludzi, których poprzednio znałam jako ludzi "szukających sensu życia". Początkowo uważam wszystko, co obserwowałam i przeżywałam, za dobre. Zaczęłam pomagać ludziom. Chodziłam na ćwiczenia medytacyjne, zaś człowiek, który je prowadził, głosił, że jest wierzący i kocha Matkę Bożą.

W tym czasie tragicznie zginęła moja koleżanka (artysta-grafik i poetka) Izabella H. Zaczęłam zastanawiać się nad sensem śmierci, nad tym, czym jest dusza? Pośmiertnie przygotowałam wieczór jej poezji, na którym poznałam aktorkę, panią Irminę B. Ona uświadomiła mi, że ludzie, którzy tak mnie zainteresowali, nie zajmują się dobrymi rzeczami, że psychotronika, to coś niebezpiecznego; ostrzegała przed pójściem dalej. Ale ja jeszcze nie mogłam jej uwierzyć, bo ci ludzie pomagali innym. Chodziłam więc na spotkania, lecz prowadzącemu ćwiczenia zadawałam pytania dotyczące spraw Boga. Skoro wszystko można rozwiązać, wiedzieć, wyleczyć, rozeznać..., to po co musiał przyjść na świat Jezus Chrystus i po co musiał umrzeć? Moje pytania były niewygodne, ale nikt się z nich nie wyśmiewał, uważano, że moja droga jest inna.


Irmina B. pokazała mi otrzymany od kogoś Dzienniczek Siostry Faustyny. Otworzyłam na stronie z obrazem Miłosierdzia Bożego. Taki obrazek (czarno-biały) moja mama otrzymała od kogoś w czasie II wojny światowej. Słowa: "Jezu, ufam Tobie" uderzyły mnie. Długo wpatrywałam się w kolorowy wizerunek Miłosiernego Pana. Nie mogłam się doczekać Chwili, by zacząć czytać. Po przeczytaniu paru stron, wszystko odłożyłam, by iść śladami Siostry Faustyny. Czytałam dzień i noc. Nie mogłam spać, nie mogłam nic robić, musiałam przeczytać Dzienniczek do końca. Zdawało mi się, że to do mnie mówi Jezus. Doznałam wstrząsu. Przestałam się bać Boga (przedtem był groźny i niedostępny). Siostra Faustyna zauroczyła mnie swoją miłością do Jezusa, dokonała rewolucji w moim życiu.

Uczęszczałam jeszcze na spotkania koła, ale już byłam rozdarta, już za wszystkich tych ludzi modliłam się i pytałam Pana: "Czy to dobre?" Pewnej nocy zbudziłam się. Bóg dał mi odpowiedź, co to jest za droga i dokąd ona wiedzie. Potem płacząc leżałam krzyżem wyrzekając się szatana i wszystkiego, co od Boga nie pochodzi. Prosiłam Siostrę Faustynę, by błagała Boga o miłosierdzie dla mnie. Prosiłam, by pomogła mi znaleźć moją drogę do Boga, zapragnęłam służyć tylko Jemu. Siostrze Faustynie powierzyłam siebie, obierając ją jako swoją opiekunkę.

W lipcu 1987 r. z Irminą postanowiłyśmy pojechać na nasze pierwsze w życiu rekolekcje do Białki koło Zakopanego. Po drodze była Jasna Góra, gdzie Matka Boża przygarnęła nas i doprowadziła do konfesjonału. A potem na moje pragnienie, pojechałyśmy do Krakowa na grób Siostry Faustyny Kowalskiej.

To było dla mnie wielkie przeżycie. Zanim weszłam na teren klasztorny, uświadomiłam swoją grzeszność, a jednocześnie czystość Siostry Faustyny. Fakt, że w tyrn miejscu ona spotykała się z Panem Jezusem, tak bardzo mnie onieśmielił, iż całkowicie straciłam siły. Irmina poszła do kaplicy, a ja kilka minut siedziałam w samochodzie bez sił.

Przywołałam na pomoc Siostrę Faustynę, przepraszałam Boga za całe moje poprzednie życie i wreszcie na tyle wróciły mi siły, że mogłam wyjść z "malucha", by pójść na miękkich nogach do kaplicy. Najpierw zatrzymałam się przy grobie Siostry Faustyny, modliłam się, a we łzach spływał cały brud mojej przeszłości.

Radość ze spotkania była przy tym tak wielka, że niemal fizycznie odczuwałam jej obecność. Potem poprosiłam, by ona zaprowadziła mnie do Pana Jezusa i uklękłam przed cudownym Jego wizerunkiem.

Kontemplowałam długo Miłosiernego Pana. Przenikał mnie całą. Mogłam się tylko wpatrywać w Jego postać z zachwytem i milczącym błaganiem: "Jezu, oddaję Ci moje życie, rób z nim co chcesz...

Uświadomiłam sobie, że całe życie szukałam miłości i oto właśnie znalazłam.

Orędzie Miłosierdzia, Kraków (23) 1991, s. 19

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz