Od dziś nie będziesz się nazywać imieniem chrzestnym, ale będziesz się nazywać siostra Maria Faustyna – te słowa usłyszała Helena w czasie ceremonii obłóczyn 30 kwietnia 1926 roku. W czasie tych ceremonii dwukrotnie zemdlała. Siostra Klemensa Buczek, która pomagała jej zdjąć białą suknię i welon, a włożyć strój zakonny, sądziła, że to omdlenie było skutkiem przeżyć związanych z porzuceniem świata. Tymczasem – jak się okazało – Bóg dał jej poznać, jak wiele będzie cierpieć. Widziała jasno, do czego się zobowiązuje. Cierpienie to trwało jedną minutę i Bóg znowu zalał jej duszę wielkimi pociechami.
Po niecałych dwóch miesiącach pobytu Siostry Faustyny w nowicjacie nastąpiła zmiana na stanowisku mistrzyni (20 czerwca 1926 roku): m. Małgorzatę Gimbutt zastąpiła m. Józefa Brzoza, przygotowywana do pełnienia tej funkcji w Laval, skąd założycielka Zgromadzenia m. Teresa Ewa z książąt Sułkowskich hrabina Potocka czerpała wzory dla życia zakonnego i pracy apostolskiej w Polsce. Gruntowna wiedza i doświadczenie osobiste Mistrzyni sprawiały, że w sposób pewny wprowadzała nowicjuszki w życie duchowe, ucząc je głębszego poznawania Boga, modlitwy i odpowiedniej ascezy, by ich pobożność nie była uczuciowa i „miękka”, ale rzetelna i prowadząca do coraz pełniejszego zjednoczenia z Bogiem na drodze posłuszeństwa, pokory, ofiarnej miłości bliźniego oraz gorliwości o zbawienie dusz powierzonych apostolskiej pieczy Zgromadzenia. Siostra Faustyna pilnie korzystała z nauk mistrzyni i dokładnie spełniała powierzone obowiązki. W nowicjacie byłyśmy razem przez rok – wspomina starsza od niej powołaniem s. Krescencja Bogdanik – i wtedy widziałam, że Siostra Faustyna bardzo gorliwie spełniała swoje obowiązki. Jako starsza nowicjuszka byłam jej opiekunką (zakonnym „aniołem”). Miałam wprowadzać ją w tryb życia zakonnego i podziwiałam ją, że wszystko szybko pojmowała. Nie trzeba jej było niczego dwa razy powtarzać, jak to zazwyczaj bywa z innymi nowicjuszkami. Zawsze przy tym było widać jakąś dziecięcą radość na jej twarzy. W tym okresie Siostra Faustyna często mówiła o miłosierdziu Bożym – wspomina s. Szymona Nalewajk – a ja znowu, dla przeciwieństwa, podkreślałam sprawiedliwość Bożą. Ona mnie zawsze swymi argumentami zwyciężyła. Współsiostry nazywały ją żartobliwie „prawnikiem”, bo umiała kierować rozmowę na prawdy Boże. Lubiły ją, więc na rekreacji otaczały kołem, a każda chciała być blisko niej, bo jej myśli i rozmowy odnosiły się do Boga, a przy tym była wesoła.
Ta radość trochę przygasała pod koniec pierwszego roku nowicjatu, gdy w jej życiu rozpoczął się okres bardzo bolesnych doświadczeń duchowych, określanych jako bierne noce. Pod koniec pierwszego roku nowicjatu – zanotowała w dzienniczku – zaczęło się ściemniać w duszy mojej. Nie czuję żadnej pociechy w modlitwie, rozmyślanie przychodzi mi z wielkim wysiłkiem, lęk zaczyna mnie ogarniać. Wchodzę głębiej w siebie i nic nie widzę prócz wielkiej nędzy. Widzę także jasno wielką świętość Boga, nie śmiem wznieść oczu do Niego, ale rzucam się w proch pod stopy Jego i żebrzę o miłosierdzie. Cokolwiek czytam, nie rozumiem, rozmyślać nie mogę. Zdaje mi się, że moja modlitwa jest Bogu niemiła. Kiedy przystępuję do sakramentów świętych, zdaje mi się, że tym jeszcze więcej obrażam Boga. Jednak spowiednik nie pozwolił mi opuścić ani jednej Komunii świętej. Dziwnie Bóg działał w duszy mojej. Nie rozumiałam absolutnie nic z tego, co do mnie mówił spowiednik. Proste prawdy wiary stawały mi się niepojęte, dręczyła się dusza moja, nie znajdując nigdzie zadowolenia. W pewnej chwili przyszła mi taka silna myśl, że jestem od Boga odrzucona. Ta straszna myśl przebiła duszę moją na wskroś. W tym cierpieniu zaczęła konać dusza moja. Chciałam umrzeć, a nie mogłam (Dz. 23).
W tych bardzo bolesnych doświadczeniach Siostra Faustyna doznała pomocy od mistrzyni nowicjatu, która nie tylko znakomicie rozeznała stan ducha nowicjuszki, co wcale nie było łatwe, ale także zastosowała właściwe środki. Poleciła, by zamiast długich modlitw, które wymagały większego skupienia i zaangażowania, odmawiała akty strzeliste i w ten sposób poddawała się woli Bożej. Tłumaczyła, że Bóg jest zawsze Ojcem, chociaż doświadcza, a te doświadczenia mają przygotować jej duszę do ścisłego zjednoczenia z Nim.
W tych ciemnych nocach ducha były momenty światła i radości, gdy Bóg dawał jej odczuć swoją miłość lub gdy z pomocą przychodziła Matka Boża. Takim momentem była też uroczystość złożenia pierwszych ślubów zakonnych, której 30 kwietnia 1928 roku przewodniczył bp Stanisław Ros- pond. Do klasztoru w Krakowie–Łagiewnikach przyjechali też rodzice Siostry Faustyny. Było to ich pierwsze spotkanie od kilku lat. Zastali swą córkę bardzo radosną i szczęśliwą. Widzisz, tatuś – powiedziała do ojca, który tak stanowczo sprzeciwiał się jej pójściu do klasztoru – Ten, któremu ślubowałam, jest moim mężem i twoim zięciem. Taki argument i szczęście dziecka przekonały rodziców i od tej pory godzili się na jej życie w klasztorze.
Po złożeniu pierwszych ślubów Siostra Faustyna przez parę miesięcy pozostała w Krakowie. W październiku 1928 roku w Zgromadzeniu odbyła się Kapituła Generalna, na której urząd przełożonej generalnej powierzono m. Michaeli Oldze Moraczewskiej, która była osobą wykształconą (skończyła konserwatorium muzyczne, znała kilka języków) i wielkiego ducha (swoje życie złożyła w ofierze za zbawienie dusz), przez 18 lat kierowała życiem duchowym i apostolskim całego Zgromadzenia, którego ster, po objawieniach, jakie miała Siostra Faustyna, oddała w ręce Maryi, Matki Miłosierdzia jako niebieskiej przełożonej generalnej. Cieszyła się ogromnym zaufaniem Siostry Faustyny, była dla niej wielką pomocą w realizacji powołania i opatrznościową osobą w rozeznawaniu prorockiej misji.
W pierwszych latach junioratu, czyli po złożeniu pierwszych ślubów, Siostra Faustyna pracowała w wielu domach Zgromadzenia. Na początku w Warszawie przy ul. Żytniej, w 1929 roku pojechała do Wilna, by zastąpić s. Petronelę Basiurę, która wyjeżdżała na trzecią probację, potem wróciła na Żytnią w Warszawie, by znów ją opuścić i udać się do nowo powstającego domu Zgromadzenia na Grochowie przy ul. Hetmańskiej. W tym samym roku pojechała jeszcze do Kiekrza koło Poznania, by zastąpić w kuchni chorą s. Modestę Rzeczkowską. Potem wróciła znów do Warszawy na Żytnią, ale nie na długo. Tak się układały okoliczności – tłumaczyła sytuację częstych przenosin Przełożona Generalna – że Siostrę Faustynę trzeba było często przesuwać na coraz to inne placówki, tak że pracowała niemal w każdym domu Zgromadzenia. I tak, po niedługim pobycie w Warszawie przy ul. Żytniej i na Grochowie, znowu została przeniesiona do Płocka, a stamtąd na krótki czas do Białej, która jest kolonią rolną domu płockiego. Głównym jej zajęciem w Płocku, aż do chwili trzeciej probacji, była praca w sklepie przy sprzedawaniu pieczywa z miejscowej piekarni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz