Dr Jan Szponder, prezes Organizacji w Niemczech "Polonia Semper Fidelis": Pochodzę z Liszek, z tych po drugiej stronie Krakowa. Na tym uświęconym kawałku ziemi jestem po raz pierwszy po 40 latach emigracji. Jestem tu dlatego, ponieważ mam wewnętrzną potrzebę pielgrzymowania do grobu tej, którą zwiemy sekretarka i apostołka Miłosierdzia Bożego, i której osobiście mam do zawdzięczenia bardzo wiele. Jeśli złożę króciutką relację o rzeczach wielkich, to czynię to nie tylko we własnym imieniu, ale w imieniu wszystkich, dziś tu zgromadzonych, którzy mogliby o podobnych wydarzeniach opowiadać. A oto moja relacja.
Był to rok 1943, czyli 45 lat temu, miesiąc maj. Tak wypadło, że jako przedstawiciel krakowskiego okręgu narodowo-katolickiej organizacji młodzieżowej, musiałem udać się do Warszawy. I tam, wśród tej ciemnej nocy okupacyjnej, na mieście, zastała mnie godzina policyjna.
Było pewnym, że na punkt organizacyjny, tam, gdzie wyznaczony nocleg, nie zdążę. Ulice były puste. I wówczas, w rozpaczy oglądając się za jakimś krzyżem, za jakimś kościołem, gdzie można by znaleźć schronienie, nie wiedząc nawet, jak się ta ulica nazywa, dostrzegłem coś w rodzaju furty klasztornej, po pewnych perypetiach i rokowaniach z zakonnicami zostałem tam wraz z dwoma kolegami wpuszczony. Udzielono nam azylu. Okazało się, że jest to ulica Żytnia, numer 3, że jest to siedziba Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Warszawie. Na drugi dzień po spędzonej nocy, siostra wprowadziła nas do kaplicy, pokazała obraz Jezusa Najmiłosierniejszego, opowiedziała historię Siostry Faustyny, dała po obrazku, opowiedziała kilka zdarzeń cudownych już wówczas - pamiętajmy, 45 lat temu - i z tym obrazkiem w kieszeni wróciłem do Krakowa, wróciłem do Liszek.
Na pewno są tu obecni wśród was starsi, którzy pamiętają, co się działo wówczas: mam na myśli pacyfikację Liszek 4 lipca 1943 roku, a była to niedziela. Pacyfikacja polegała na tym, że spędzono cała miejscowość, około 2000 ludzi, w jedno miejsce i poddano straszliwym torturom moralnym w pierwszym rzędzie, i fizycznym tych, których po kolei wywoływano i usiłowano z nich wydobyć organizacyjne tajemnice. Byłem w tych Liszkach twórcą i szefem organizacji podziemnej, i wiedziałem, że na pierwszym miejscu listy, z jaką gestapo przyjechało do Liszek, figuruje moje nazwisko.
Wywoływali jednego po drugim moich kolegów, przyjaciół, a ja cóż robiłem? Z jednej strony modliłem się tak, jak modli się każdy w takie sytuacji, rozprawiałem sam ze sobą, zaczynałem po wielokroć mówić "Zdrowaś Maryjo" i nigdy nie mogłem doprowadzić do końca, bo całe tabuny myśli przelatywały przez głowę: no, co to będzie za chwilę, czy wytrzymam, czy dotrzymam organizacyjnej tajemnicy? I pośród tego przyszła mi myśl jak błyskawica, że ja mam przy sobie ten dany mi przez siostrę w Warszawie obrazek, ten obrazek, za pomocą którego można uzyskać wiele łask.
I przyszła rzecz znowu zrozumiała tylko w takiej sytuacji: ani rusz nie mogłem sobie przypomnieć tych trzech prostych słów, które trzeba było wypowiedzieć. Zacząłem odmawiać coś w rodzaju litanii do Miłosierdzia Bożego, stwarzając najprzeróżniejsze kombinacje wezwań, pośród których zapewne było i tam właściwe: Jezu, ufam Tobie..
Wreszcie przyszła ta chwila, gdy wywołano moje nazwisko. Nie wstałem. Potem takie sytuacje powtórzyły się jeszcze kilka razy, i trwało to tak przez 12 godzin, bo od 6 rana do 6 wieczorem. Wtedy o 6 wieczorem, podniesiono cały nasz tłum zmordowany i na naszych oczach rozstrzelano 30 osób, 3 kobiety i 27 mężczyzn. I powstało pytanie: człowieku, co się stało? Dlaczego ty żyjesz? Pytanie nie tylko do mnie, ale do tych 2000 świadków. Odpowiedź była jasna dla mnie samego: stał się rzeczywisty cud.
Stał się rzeczywisty cud Miłosierdzia Bożego i gdy przyszły następne pytania: a właściwie dlaczego? - to odpowiedź była skromna, ale brzmieć musi: widocznie taka była wola Boża! Takie były zamierzenia Boże pewnie dlatego, by o tym Miłosierdziu światu świadczyć. I świadczyć przyszło nie na polskiej ziemi, ale na obcej, na te właśnie niemieckiej ziemi, z którą mieliśmy wszyscy smutne doświadczenia. Tak to czynimy.
Głosimy to wielkie wołanie: Jezu, ufam Tobie, które wyszło z polskiej ziemi, to wołanie na te ciężkie czasy, jakie w szczególności są w naszej umiłowanej Ojczyźnie.
Orędzie Miłosierdzia, Kraków (6), 2 IV 1989.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz