Gruźlica rozpoznana dopiero w Wilnie czyniła wielkie spustoszenie w organizmie Siostry Faustyny. Zajęła nie tylko drogi oddechowe, ale także przewód pokarmowy. Przełożeni wysłali więc ją na kurację do sanatorium w Miejskich Zakładach Sanitarnych w Krakowie. Pierwszy raz pojechała tam w grudniu 1936 roku i z przerwą na święta Bożego Narodzenia przebywała prawie cztery miesiące. Już w trzecim dniu pobytu mogła doświadczyć skuteczności podyktowanej jej przez Jezusa Koronki do Miłosierdzia Bożego. W nocy została przebudzona i poznała, że jakaś dusza prosi ją o modlitwę. Gdy na drugi dzień weszła na salę zobaczyła osobę konającą i dowiedziała się, że agonia zaczęła się już w nocy o tej godzinie, w której została przebudzona. W duszy usłyszała głos Jezusa: Odmów tę Koronkę, której cię nauczyłem (Dz. 810). Pobiegła po różaniec, uklękła przy konającej i z całą mocą ducha zaczęła odmawiać modlitwę, prosząc Jezusa, by wypełnił obietnicę, jaką związał z tą Koronką. Nagle konająca otworzyła oczy, spojrzała na Siostrę Faustynę i z dziwnym spokojem skonała. A Jezus powiedział: Każdą duszę bronię w godzinie śmierci, jako swej chwały, która odmawiać będzie tę Koronkę albo przy konającym inni odmówią – jednak odpustu tego samego dostępują. Kiedy przy konającym odmawiają tę Koronkę, uśmierza się gniew Boży, a miłosierdzie niezgłębione ogarnia duszę, i poruszą się wnętrzności miłosierdzia Mojego, dla bolesnej męki Syna Mojego (Dz. 811).
Tak zaczęła się szpitalna posługa Siostry Faustyny wobec konających. Choć sama była ciężko chora i nieraz nie mogła być nawet na całej Mszy świętej, zawsze dostrzegała tych, którzy potrzebowali jej pomocy. A gdy przełożona ze względu na stan zdrowia zabroniła jej odwiedzania konających, to w ich intencji ofiarowała swoje modlitwy i akty posłuszeństwa, które jak ją pouczył Jezus, więcej znaczą w Jego oczach niż wielkie czyny podejmowane samowolnie. W tym okresie spieszyła z pomocą nie tylko konającym w sanatorium, ale dzięki darowi bilokacji także tym, którzy umierali gdzieś daleko, poza fizycznym jej zasięgiem. Zdarzyło się, że umierająca była na drugim czy na trzecim baraku lub o paręset kilometrów od Krakowa. Tak się zdarzyło parę razy, gdy umierał ktoś z krewnych i rodziny, oraz w przypadku umierających sióstr zakonnych, a także osób, których za życia wcale nie znała. Dla ducha przestrzeń nie istnieje.
W szpitalu doświadczyła też wielu nadzwyczajnych łask. Już w pierw- szych dniach, gdy cierpiała z tego powodu, że trzeci tydzień nie mogła pójść do spowiedzi po południu wszedł do mojej separatki ojciec Andrasz i zasiadł, abym się spowiadała – zapisała w dzienniczku – Nie zamienił wpierw ani jednego słowa. Ucieszyłam się niezmiernie, bo bardzo pragnęłam się spowiadać. Odsłoniłam całą swoją duszę, jak zwykle. Ojciec odpowiadał mi na każdy drobiazg. Dziwnie się czułam szczęśliwą, że mogłam tak wszystko wypowiedzieć. Pokutę zadał mi: Litanię do Imienia Jezus. Kiedy chciałam przedstawić trudność, jaką mam do odmawiania tej litanii, wstał i udziela mi rozgrzeszenia. Nagle wielka jasność zaczęła bić od jego postaci i widzę, że to nie jest ojciec Andrasz, tylko Jezus. Szaty Jego jasne jak śnieg i natychmiast znikł. W pierwszej chwili, byłam trochę zaniepokojona, ale po chwili jakiś spokój wstąpił w moją duszę; ale zauważyłam, że Jezus tak samo spowiada jak spowiednicy, ale jednak serce moje podczas tej spowiedzi dziwnie coś przenikało (Dz. 817).
W parze z wielkim cierpieniem fizycznym i duchowym szły wielkie łaski, które Siostra Faustyna bardzo ukrywała przed ludźmi, mówiąc o nich tylko spowiednikom. Czasem jednak ktoś był ich świadkiem. Pewnego razu przyjechałam na Prądnik, aby ją odwiedzić – wspomina s. Kajetana Bartkowiak – i pukam do drzwi. Zawsze odpowiadała: „Proszę”, a teraz pukam, pukam i nikt mnie nie prosi. Myślę sobie, że jest w pokoju, bo chora, leży, więc otwarłam drzwi i weszłam. Patrzę, a ona nad łóżkiem podniesiona, wpatrzona gdzieś w dal, jakby coś widziała, i taka całkiem inna, zmieniona. Stanęłam przy szafeczce, na której był ołtarzyk, i taki lęk mnie ogarnął, ale ona za chwilę ocknęła się i mówi: „O, przyszła Siostra, dobrze, bardzo proszę”. Powiadomiona o tym przełożona m. Irena Krzyżanowska, zabroniła o tym mówić i tak tajemnica nadzwyczajnego życia duchowego Siostry Faustyny była chroniona.
Pierwszy etap leczenia szpitalnego skończył się w marcu 1937 roku. Siostra Faustyna trochę podleczona wróciła do klasztoru w Łagiewnikach. Ale już w kwietniu nastąpiło pogorszenie stanu zdrowia, dlatego w lipcu przełożeni wysłali ją do domu Zgromadzenia w Rabce Zdroju. Pobyt w tej uzdrowiskowej miejscowości nie służył jednak Siostrze Faustynie, dlatego po trzynastu dniach wróciła do Krakowa. Zabrała jednak z Rabki zapewnienie św. Józefa, że bardzo jest za tym dziełem Miłosierdzia, które jej poleca Pan, i jego obietnicę szczególnej pomocy, w zamian za co Siostra Faustyna miała codziennie odmawiać trzy pacierze i raz „Pomnij”. Odtąd Siostra Faustyna wiedziała, że w pełnieniu misji wspiera ją nie tylko Matka Najświętsza, ale także święty Józef. Pomocą byli również inni święci i aniołowie, których towarzystwa i pomocy niejednokrotnie w sposób namacalny doświadczała.
Po powrocie z Rabki Siostra Faustyna ze względu na stan zdrowia objęła lżejszy niż w ogrodzie obowiązek przy furcie klasztornej. Tutaj miała dużo okazji, by świadczyć miłosierdzie różnym ludziom, przychodzącym po pomoc. Byli nimi bezrobotni, głodne dzieci, żebracy… W każdym z nich starała się dostrzec samego Jezusa i z miłości do Niego świadczyła dobro wszystkim. Pewnego dnia przyszedł do furty wynędzniały młodzieniec, w strasznie podartym ubraniu, boso i z odkrytą głową, bardzo był zmarznięty, bo dzień był dżdżysty i chłodny. Prosił coś gorącego zjeść – zrelacjonowała to wydarzenie Siostra Faustyna – Jednak [gdy] poszłam do kuchni, nic nie zastałam dla ubogich; jednak po chwili szukania znalazło się trochę zupy, którą zagrzałam i wdrobiłam trochę chleba, i podałam ubogiemu, który zjadł. W chwili, gdy odbierałam od niego kubek, dał mi poznać, że jest Panem nieba i ziemi. Gdym Go ujrzała, jakim jest, znikł mi z oczu. Kiedy weszłam do mieszkania i zastanawiałam się [nad] tym, co zaszło przy furcie, usłyszałam te słowa w duszy: „Córko Moja, doszły uszu Moich błogosławieństwa ubogich, którzy oddalając się od furty błogosławią Mi, i podobało Mi się to miłosierdzie twoje w granicach posłuszeństwa, i dlatego zszedłem z tronu, aby skosztować owocu miłosierdzia twego” (Dz. 1312).
Pierwsze miesiące 1938 roku przyniosły dalsze pogorszenie stanu zdrowia Siostry Faustyny, dlatego przełożeni zdecydowali, by po świętach Wielkanocnych po raz drugi wysłać ją do szpitala na Prądniku. Siostry sercanki, które posługiwały w szpitalu, przygotowały separatkę, ale wieczorem jedna z nich oznajmiła Siostrze Faustynie, że jutro nie będzie miała Komunii świętej, bo jest bardzo zmęczona. Rano odprawiłam medytację – zapisała w dzienniczku Siostra Faustyna – i przygotowałam się do Komunii świętej, choć nie miałam mieć Pana Jezusa. Kiedy pragnienie moje i miłość doszła do najwyższego stopnia, wtem ujrzałam przy łóżku Serafina, który mi podał Komunię świętą, wymawiając te słowa: „Oto Pan aniołów”. Kiedy przyjęłam Pana, duch mój zatonął w miłości Bożej i w zdumieniu. Powtórzyło się to przez trzynaście dni, jednak nie miałam tej pewności, czy jutro mi przyniesie (Dz. 1676).
Prawie do końca czerwca robiła notatki w dzienniczku. Zapisywała słowa Jezusa, swoje modlitwy, rozważania i ważniejsze wydarzenia, a do nich trzeba zaliczyć ostatnie w życiu Siostry Faustyny trzydniowe rekolekcje, które dawał jej sam Jezus przed uroczystością Zesłania Ducha Świętego. Każdego dnia podawał jej tematy do rozmyślania, punkty do medytacji i głosił konferencje: o walce duchowej, o ofierze i modlitwie oraz o miłosierdziu. Siostra Faustyna miała rozmyślać nad Jego miłością ku niej i o miłości bliźniego. Pod takim kierownictwem jej umysł z łatwością przenikał wszystkie tajemnice wiary, a serce rozpalał żywy płomień miłości. W uroczystość Zielonych Świąt odnowiła swoje śluby zakonne. Dusza jej w sposób szczególny obcowała z Duchem Świętym, którego tchnienie napełniało jej duszę nieopisaną rozkoszą, a serce tonęło w dziękczynieniu za te wielkie łaski.
Tę promienną radość spostrzegały między innymi siostry, które odwiedzały ją w szpitalu. Często ją odwiedzałam – wspominała s. Serafina Kukulska – i zawsze zastawałam ją w usposobieniu pogodnym, nawet radosnym, czasem jakby promienną, ale nigdy nie uchyliła rąbka swojego szczęścia. Na Prądniku czuła się bardzo szczęśliwa i nie żaliła się nigdy na cierpienia. Lekarz, siostry, chorzy – wszyscy byli dla niej bardzo dobrzy. Siostra Felicja Żakowiecka odwiedzała Siostrę Faustynę dwa razy w tygodniu. Przy okazji tych odwiedzin raz rozmawiała z dr. Adamem Sielbergiem na temat stanu jej zdrowia. Lekarz powiedział, że jest bardzo źle. Na to s. Felicja: I pan doktor pozwala jej chodzić na Mszę świętą? Doktor Sielberg odpowiedział: Jest bardzo źle i stan nie do wyleczenia, ale Siostra jest zakonnicą nadzwyczajną, więc nie zwracam na to uwagi. Inne na jej miejscu nie wstawałyby; widziałem, jak idąc do kaplicy trzymała się muru.
Stan zdrowia Siostry Faustyny stale się pogarszał i zbliżał koniec jej ziemskiego życia. Świadoma tego żegnała się ze wspólnotą zakonną. W sierpniu 1938 roku napisała list do przełożonej generalnej m. Michaeli Moraczewskiej: Najdroższa Mateczko, zdaje mi się, że jest to ostatnia nasza rozmowa na ziemi. Czuję się bardzo słabiutka i piszę drżącą ręką. Cierpię tyle, ile znieść jestem zdolna. Jezus nie daje ponad siły. Jeżeli cierpienia są wielkie, to i łaska Boża jest potężna. Zdana jestem całkowicie na Boga i Jego świętą wolę. Tęsknota coraz większa ogarnia mnie za Bogiem. Śmierć mnie nie przeraża, dusza moja obfituje w wielki spokój. Dziękowała za wszelkie dobro, jakiego doświadczyła od Matki i w Zgromadzeniu, przepraszała za uchybienia przeciw regule i siostrzanej miłości oraz prosiła o modlitwę i błogosławieństwo na godzinę śmierci. List zakończyła słowami: Do widzenia, Najdroższa Mateczko, zobaczymy się w niebie u stóp tronu Bożego. A teraz niech się sławi w nas i przez nas Miłosierdzie Boże.
W szpitalu na Prądniku po raz ostatni rozmawiała również ze swym wileńskim kierownikiem duchowym, ks. Michałem Sopoćką, który w pierwszej połowie września 1938 roku miał okazję, by odwiedzać swą niezwykłą penitentkę i jeszcze przed śmiercią z jej ust usłyszeć wskazówki co do dzieła Miłosierdzia, które Jezus przez nią zapoczątkował. Wówczas Siostra Faustyna powiedziała mu, że ma się głównie starać o ustanowienie w Koś- ciele święta Bożego Miłosierdzia, a nowym zgromadzeniem ma się zbyt nie zajmować, że po pewnych znakach pozna kto i co ma w tej sprawie uczynić. Powiedziała, że już niedługo umrze, i że wszystko, co miała do przekazania i napisania, już załatwiła. Po pożegnaniu się z Siostrą Faustyną ks. Sopoćko wyszedł z separatki, ale w drodze przypomniał sobie, że nie zostawił jej książeczek z podanymi jej przez Jezusa modlitwami do Miłosierdzia Bożego. Wrócił więc i gdy otworzył drzwi separatki zastał Siostrę Faustynę uniesioną nad łóżkiem i zatopioną w modlitwie. Wzrok jej – relacjonował – był utkwiony w jakiś przedmiot niewidzialny, źrenice nieco rozszerzone, na razie nie zwróciła uwagi na moje wejście, a ja nie chciałem jej przeszkadzać i zamierzałem się cofnąć; wkrótce jednak ona przyszła do siebie, spostrzegła mnie i przeprosiła, że nie słyszała mego pukania do drzwi ani wejścia. Wręczyłem jej owe modlitwy i pożegnałem, a ona powiedziała: „Do zobaczenia się w niebie”. Gdy następnie 26 września odwiedziłem ją po raz ostatni w Łagiewnikach, nie chciała ze mną już rozmawiać, a może raczej nie mogła, mówiąc: „Zajęta jestem obcowaniem z Ojcem niebieskim”. Rzeczywiście, robiła wrażenie nadziemskiej istoty. Wówczas już nie miałem najmniejszej wątpliwości, że to, co się znajduje w jej dzienniczku o Komunii świętej udzielanej w szpitalu przez anioła, odpowiada rzeczywistości.
Po powrocie ze szpitala (17 września 1938 roku) Siostra Faustyna w klasztornej infirmerii w Krakowie-Łagiewnikach czekała na moment przejścia z tego świata do domu Ojca. Siostry na zmianę czuwały przy niej. Prze- łożona domu m. Irena Krzyżanowska lubiła ją tam odwiedzać, postrzegała w Siostrze Faustynie dużo spokoju i dziwnego uroku. Całkowicie ustąpiło napięcie związane z realizacją dzieła Miłosierdzia, które polecał jej Pan. Będzie święto Miłosierdzia Bożego, widzę to, chcę tylko woli Bożej – mówiła Przełożonej. Zapytana przez nią, czy cieszy się, że umiera w naszym Zgromadzeniu, odpowiedziała: Tak. Będzie Mateczka widziała, że Zgromadzenie będzie miało wiele pociechy przeze mnie. Krótko przed śmiercią uniosła się na łóżku i poprosiła Przełożoną, by zbliżyła się do niej. Wtedy wyszeptała: Pan Jezus chce mnie wywyższyć i uczynić świętą. – Odczułam w niej wiele powagi, dziwnego uczucia, że Siostra Faustyna przyjmuje to zapewnienie jako dar miłosierdzia Bożego, bez cienia pychy – wspominała m. Irena.
5 października 1938 roku po południu do klasztoru w Łagiewnikach przyjechał o. Andrasz, który ostatni raz udzielił Siostrze Faustynie rozgrzeszenia i sakramentu chorych. Tego dnia w porze kolacji rozległ się dzwonek. Siostry w refektarzu wstały od stołu i poszły na piętro, gdzie w separatce leżała Siostra Faustyna. Przy jej łożu był kapelan ksiądz Teodor Czaputa, siostra przełożona m. Irena Krzyżanowska, a w korytarzu pozostałe siostry z krakowskiej wspólnoty. Odmówiono wspólnie modlitwy za konających, po których Siostra Faustyna powiedziała przełożonej m. Irenie, że jeszcze teraz nie umrze. Siostry poszły na wieczorne nabożeństwo, a wśród nich s. Eufemia Traczyńska, młoda juniorystka, która od s. Amelii Sochy słyszała, że kto jak kto, ale Siostra Faustyna, to na pewno będzie świętą. Chciała zobaczyć, jak umierają święci, ale nie mogła liczyć na zgodę przełożonej, że pozwoli jej czuwać przy siostrze chorej na gruźlicę. Poprosiła więc dusze w czyśćcu cierpiące, by ją obudziły, gdy nadejdzie moment konania. Spać poszłam o zwykłej porze – wspomina s. Eufemia – i zaraz zasnęłam. Naraz ktoś mnie budzi: – Jak Siostra chce być przy śmierci Siostry Faustyny, to niech Siostra wstaje. Ja od razu zrozumiałam, że to pomyłka. Siostra, która przyszła obudzić s. Amelię, pomyliła cele i przyszła do mnie. Zaraz obudziłam s. Amelię, ubrałam chałat i czepek, i szybko pobiegłam do infirmerii. Po mnie przyszła s. Amelia. To było jakoś koło jedenastej w nocy. Gdy przyszłyśmy tam, Siostra Faustyna jakby lekko otworzyła oczy i trochę się uśmiechnęła, a potem skłoniła głowę i już… Siostra Amelia mówi, że już chyba nie żyje, umarła. Spojrzałam na s. Amelię, ale nic nie mówiłam, modliłyśmy się dalej. Gromnica cały czas się paliła.
Pogrzeb odbył się 7 października, w święto Matki Bożej Różańcowej. Do krypty, w której była trumna z Siostrą Faustyną, przychodziły pomodlić się nie tylko siostry, ale i wychowanki, a nawet pracownicy z folwarku. Był wśród nich Janek, o którym mówiono, że nie praktykuje. Stał przy trumnie Siostry Faustyny i płakał, tak wielkie wrażenie zrobiła na nim, a po tym pogrzebie – jak powiadali – nawrócił się. Także niewidoma Jadzia, starsza wychowanka, opowiadała o swoich niezwykłych przeżyciach. Po nabożeństwie żałobnym, któremu przewodniczył ks. Władysław Wojtoń SJ przy udziale jeszcze dwóch kapłanów, siostry na własnych ramionach zaniosły trumnę z ciałem Siostry Faustyny na zakonny cmentarz położony w głębi ogrodu.
Siostra Faustyna osiągnęła pełnię zjednoczenia z Bogiem i zaśpiewała hymn na cześć Jego niezgłębionego miłosierdzia. A nam, żyjącym na ziemi pozostawiła obietnicę: Nie zapomnę o tobie, biedna ziemio, choć czuję, że cała natychmiast zatonę w Bogu, jako w oceanie szczęścia; lecz nie będzie mi to przeszkodą wrócić na ziemię i dodawać odwagi duszom, i zachęcać je do ufności w miłosierdzie Boże. Owszem, to zatopienie w Bogu da mi nieograniczoną możność działania (Dz. 1582).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz